KSIĄDZ PRAŁAT LUDWIK KAMILEWSKI - TAKIM GO ZAPAMIĘTAŁEM
Życiorysu ks. prałata Ludwika Kamilewskiego, który bardzo dużo zrobił dla archidiecezji lwowskiej, diecezji łuckiej i kijowsko-żytomierskiej, nie będę pisał. Słyszałem o nim wiele od przybywających ze Lwowa duchownych i świeckich. Osobiście poznałem go i spotykałem się z nim począwszy od roku 1987, kiedy po raz pierwszy przybyłem do Lwowa. Słyszałem od ludzi, że kiedy przyjechał do Lwowa, miał problem z posługiwaniem się językiem polskim. Ojciec Rafał, długoletni proboszcz katedry, który zabiegał o współpracownika, postanowił, że języka nauczą ks. Ludwika parafianie. Brak czasu oraz ogrom pracy duszpasterskiej spowodował, że ks. Ludwik od razu zaczął pracować i do końca życia słabo mówił po polsku. Wspominał, że gdy był w wojsku - pływał na okręcie podwodnym - pewnego razu dowódca, wiedząc, że jest Polakiem, zapytał: czy ty mówisz po polsku? Wtedy odpowiedział: nie nauczyli mnie. W odpowiedzi usłyszał: jaki ty Polak, jak nie mówisz po polsku? Opowiadał, że trochę go to zawstydziło i postanowił nauczyć się języka ojczystego. Posługując duszpastersko wśród Polaków we Lwowie, miał możliwość nauczenia się języka „ze słyszenia”.
W sierpniu 1987 r. po raz pierwszy przybyłem do Lwowa na zaproszenie prywatne pani Marii Pajuk z Sichowa, jako krewny. Po przybyciu do zakrystii spotkałem się z proboszczem franciszkaninem ojcem Rafałem, który powiedział mi, że wszelką pomoc mam otrzymać od ks. Kamilewskiego. Zamieszkałem u ks. Ludwika przy ul. Tatarbunarskiej, gdzie zostawiłem swój samochód, „maluszka”, tzn. Fiata 126 p, i razem z księdzem zacząłem zwiedzać miasto. Mszę świętą odprawiałem w katedrze za zamkniętymi drzwiami, z kluczem w zamku, w kaplicy św. Józefa. Następnie jechaliśmy jego wołgą do Stanisławowa, Szczerca, Mościsk, Krzemieńca oraz oczywiście do tajnego biskupa, ks. Jana Cieńskiego, do Złoczowa. Nie będę opisywał tych wspaniałych wizyt. Obserwowałem wszystko dokładnie i potem przekazałem swojemu biskupowi Marianowi Jaworskiemu w Lubaczowie, a on dalej - do Watykanu. Ks. Ludwik zorganizował mi też wyjazd pociągiem do Kijowa i Winnicy, abym mógł tam poznać naszych wiernych. Przebywałem tam kilka dni. W tym czasie NKWD pytało go, gdzie jest ten ksiądz z Polski? Odpowiedź była krótka: gdzieś tu chodzi, bo jego maszyna stoi u mnie na podwórzu (co było widać), ma tu dużo krewnych, to wraca późno. Gdy wróciłem z podróży, opowiadał, jaki jestem ważny, że już kilka razy pytali, gdzie jego gość. Wtedy, po moim powrocie, wypowiedział swoje słynne powiedzenie - „a widzi”. Pomyślałem sobie - jak ci nasi dzielni księża są obserwowani i ilu donosicieli i szpiegów muszą mieć służby bezpieczeństwa!
Od jesieni 1989 r. do Lwowa zaczął przyjeżdżać biskup Marian Jaworski, który był administratorem apostolskim archidiecezji lwowskiej z siedzibą w Lubaczowie. Wtedy ks. Kamilewski zajmował się organizacją całej wizyty na terenie obwodu lwowskiego, a ks. Markijan (Marek) Trofimiak - w porozumieniu z nim - na terenie obwodu tarnopolskiego. Na zakończenie pierwszej wizyty duszpasterskiej wszyscy kapłani zebrani w katedrze prosili, by bp Jaworski pozostał z nimi, bo brakuje im ojca. Modlili się w kanonie Mszy św. za biskupa Mariana, co wywoływało złość władz komunistycznych. Biskup Jaworski odprawił pożegnalną Mszę św. w katedrze 11 listopada 1989 r. Wtedy ojciec Rafał z ks. Ludwikiem podarowali mu złoty krzyż biskupi z napisem „arcybiskupowi Marianowi, Lwów katedra 11.XI.1989 r.”. Gdy kardynał Jaworski obchodził 80-lecie urodzin, przekazał ten krzyż dla obrazu Matki Boskiej Łaskawej w katedrze lwowskiej. Krzyż biskpi zamówił dla bpa Jaworskiego ks. Ludwik, natomiast o. Rafał jak zwykle za niego zapłacił. Krzyż ten wykonał z żółtego i białego złota lwowski złotnik pan Jerzy Wilczyński. Jako pamiątkę naszych odwiedzin kolejnym razem otrzymałem od ks. Kamilewskiego - i mam do dzisiaj na swojej szyi - złoty medalik Matki Boskiej Częstochowskiej, również wykonany we Lwowie.
Biskup Jaworski, przyjeżdżając do Lwowa, początkowo mieszkał przy ul. Snopkow-skiej 12, u pań Ireny Pelczarskiej, Marii Skierskiej i Janiny Sosabowskiej. Po pewnym czasie ks. Ludwik postanowił, że na czas przyjazdu ks. biskupa odstąpi swoje mieszkanie przy ul. Tatarbunarskiej 10, gdzie były lepsze waruki. Po paru latach ojciec Rafał Kiernicki otrzymał od pani Kamili Barańskiej dom przy ul. Kwitki Osnowianenko 12, którego część przekazał siostrom franciszkankom Rodziny Maryi, a drugą siostrom honoratkom. W części należącej do sióstr marianek mieszkał do roku 1995 arcybiskup Jaworski. Wtedy kupił dom przy ul. Samczuka 14 A, koło Parku Stryjskiego.
Ks. Ludwik łatwo nawiązywał kontakty ze wszystkimi ludźmi. Miał jedną wadę - lubił się spóźniać, czego przy punktualności ojca Rafała nie dało się nie zauważyć. Nie robił tego ze złej woli, tylko miał taki sposób życia. Wiele razy jako kanclerz zwracałem mu uwagę, na co uśmiechał się i odpowiadał swoim powiedzeniem: „a widzi”.
W czasie tzw. pierestrojki Gorbaczowa wierni na czele z ks. Ludwikiem zaczęli walczyć o zwrot naszych poniszczonych świątyń. Księża pracujący w katedrze podzielili się zadaniami: ojciec Rafał dawał pieniądze, a remontami zajmował się ks. Ludwik, który do pracy brał młodzież. Prace przy remoncie wykonywała młodzież katedralna, chorążanki, ministranci. Zabierał ich zamówionym autobusem, zawoził do danej miejscowości, a oni czyścili, malowali, wstawiali okna, remontowali to, co najważniejsze. Następnie przyjeżdżał o. Rafał i święcił, a później biskup i arcybiskup Jaworski. Trzeba wiedzieć, w jaki sposób ks. Kamilewski odbierał świątynie. Jechał do wioski, spotykał siedzące starsze babcie i pytał, jakie są ich imiona? Kiedy imiona były czysto polskie, mówił: wy jesteście Polki i musicie napisać do władz prośbę
0 oddanie kościoła. Jeśli brakowało wiernych Polek - a trzeba wiedzieć, że wtedy potrzebowano podpisu 20 osób - wybierał imiona Ukrainek, które mogą być polskie
1 ukraińskie, a te chętnie podpisywały. Dzięki temu oddano nasze stare świątynie, które zniszczyli bolszewicy.
Czasem wydawało się, że ks. Kamilewski niektóre kościoły odbiera wbrew logice, gdyż nie było tam Polaków rzymskich katolików. Na spotkaniach księży wobec arcybiskupa czy biskupa Rafała niektórzy kapłani wprost atakowali ks. Ludwika, dlaczego zabiera następne tak zdewastowane świątynie? Jego odpowiedź była przekonująca. Teraz jeszcze upadająca władza sowiecka oddaje nam świątynie, ale jak do władzy dojdą ukraińscy nacjonaliści, to nic nie oddadzą. Argumenty ks. Ludwika podtrzymywał abp Jaworski, a po paru latach okazało się, że obaj mieli rację. Z czasem te zdewastowane odebrane świątynie zostały wyremontowane i dzisiaj są pełne wiernych różnych narodowości. Podobnie było w 1991 r., gdy ks. Kamilewski przeszedł pracować do diecezji łuckiej.
Będąc duszpasterzem we Lwowie, u boku wielkiego ojca Rafała Kiernickiego OFM Conv., ks. Ludwik opierał się na młodzieży, która bardzo mu pomagała. W nagrodę z okazji świąt czy urodzin organizował spotkania dla młodzieży katedralnej w swoim domu przy ul. Tatarbunarskiej, a w czasie wakacji wybierał się z tą młodzieżą na wspólne wyjazdy w góry na odpoczynek. Była to nagroda za całoroczną pomoc Kościołowi. Dawał też pieniądze na bilety do kina, z czego chętnie korzystali ministranci i młodzież żeńska. Integrowało to naszą katolicką młodzież i umacniało w wierze, a niektórzy z nich zawarli katolickie małżeństwo.
Wiadomo, że w seminarium duchownym w Rydze, gdzie studiowali klerycy z całego Związku Radzieckiego, oprócz Litwinów, studiował też ks. Ludwik pochodzący z Burtyna koło Połonnego w obwodzie chmielnickim. Na tym samym kursie był ks. Markijan Trofimiak, pochodzący z Kozowej w obwodzie tarnopolskim. Z jakiegoś powodu krążą legendy, że ks. Ludwik pomagał w nauce ks. Markijanowi. Prawda jest taka, że pomoc od bpa Trofimiaka otrzymywał ks. Ludwik. Po wykładach głoszonych po łacinie lub po polsku siadali razem i Markijan jeszcze raz mu to powoli tłumaczył, gdyż - jak wiemy - Ludwik słabo rozumiał po polsku. Ta znajomość przetrwała do końca życia, a Opatrzność Boża wiele razy postawiła ich na jednej drodze służby kapłańskiej.
W 1991 r. Jan Paweł II wznowił działalność hierarchi rzymskokatolickiej na Ukrainie i mianował biskupów dla Lwowa, Kamieńca Podolskiego i Żytomierza. We Lwowie metropolitą został arcybiskup Marian Jaworski, a biskupami pomocniczymi zostali o. Rafał Kiernicki OFM Conv. oraz kolega ks. Ludwika - ks. Markijan Trofimiak, zwany księdzem Markiem. Wtedy, jak głosili plotkarze, „ks. Ludwik uciekł ze Lwowa do Łucka”. Biedacy ci nie rozumieli, że abp Jaworski do roku 1998 był też administratorem apostolskim diecezji łuckiej. Ks. Kamilewski, będąc trochę samotnikiem w pracy, dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że we Lwowie jest arcybiskup, dwaj biskupi pomocniczy oraz że prawie wszystkie świątynie zostały odebrane. Przychodzili nowi księża z Polski, którzy przejmowali następne odebrane przez niego kościoły. Postanowił więc pomóc biskupowi w Łucku.
Praca w Łucku nie była na początku łatwa, ale dla ks. Ludwika nie miało to znaczenia. Zawsze lubił trudne wyzwania, dlatego i tam, na Wołyniu, odbierał kolejne zdewastowane świątynie. Kiedy w 1998 r. został mianowany dla Łucka bp Markijan Trofimiak, to trzeba było dokończyć remonty kościołów i budować plebanie dla duchownych. Nowy biskup dawał sobie z tym dobrze radę i zaczęły się plotki, wywołane, jak zwykle, przez naszych kochanych duchownych. Posługując w Łucku, ks. Kamilewski został odznaczony przez ojca świętego Jana Pawła II godnością Kapelana
Honorowego Jego Świątobliwości. Prałatura, bo tak nazywamy ten pierwszy stopień papieskiego odznaczenia, była traktowana przez Kościół jako nagroda ziemska za oddaną pracę w archidiecezji lwowskiej i diecezji łuckiej.
Ks. Ludwik, bo tak go wszyscy nazywali, postanowił udać się do diecezji kijow-sko-żytomierskiej, aby tam pomagać duszpastersko. Początkowo był duszpasterzem w katedrze w Żytomierzu, posługując wiernym oraz szukając nieoddanych jeszcze kościołów. Pracował do końca w Żytomierzu, gdzie na obrzeżu miasta, przy obwodnicy, znalazł zniszczony kościół św. Wacława na Kroszni, w którym bolszewicy urządzili zakład masarski „Kowbasozawod”. Niektórzy miejscowi księża, nieznający zalet ks. Ludwika, pytali: co on robi?, kto będzie tam chodził, skoro daleko od centrum i brak ludzi? Kiedy po paru latach odwiedziłem go na Kroszni, zobaczyłem wielu wiernych i odnowioną świątynię, w której pomaga wikariusz i dojeżdżają siostry pallotynki z centrum na katechezę, teren wokół świątyni zadbany i wiernych cieszących się ze swojego proboszcza. A on mi mówi, jak zawsze: „a widzi”. Dzisiaj, gdy duszpasterzu-je tam ks. kanonik Wiktor Makowski, widzimy, jak bardzo potrzebny był ks. prałat Kamilewski w tamtych czasach, gdy odbierał tę świątynię.
Dobrze pamiętam dzień jubileuszu 70-lecia urodzin ks. prałata Ludwika Kamilew-skiego w roku 2016 w parafii św. Wacława w Żytomierzu na Kroszni. Przybyli biskupi, którzy z nim współpracowali: Stanisław Szyrokoradiuk OFM z Charkowa-Zaporoża oraz Witalij Skomarowski z Łucka. Obecność licznych wiernych z Żytomierza, Łucka oraz duża delegacja dawnej młodzieży ze Lwowa potwierdziła, jak wielką wdzięczność okazują mu wierni świeccy za pracę duszpasterską, którą wykonywał dla nich w ciągu swego posługiwania duszpasterskiego. Były propozycje o mianowanie ks. prałata tytułem protonotariusza apostolskiego, czyli infułata, ale różne okoliczności, względy ludzkie i procedury kościelne nie zdążyły z tym. Zmienili się biskupi we Lwowie, dwa razy w Kijowie, a w końcu papież Franciszek zniósł ten tytuł w Kościele Powszechnym. Taka jest tego długa, ale i ciekawa historia, a plotki zostawmy tym, którzy jak zwykle nic nie wiedzą ani nie rozumieją, a próbują autorytatywnie osądzać.
Ks. prałat Kamilewski zadbał na Kroszni o świątynię, jedynie nie zdążył przygotować godnego mieszkania dla siebie oraz księży, którzy po nim przyjdą. Nigdy nie dbał o siebie, tylko o wiernych, by mieli świątynię. Gdy zorientował się, że zdrowie jest za słabe, postanowił zrezygnować z pracy na stanowisku proboszcza. Obecny biskup kijowsko-żytomierski Witalij Krywicki SDB podziękował mu za gorliwą i sumienną pracę oraz zaproponował, by zamieszkał w charakterze rezydenta w Berdyczowie, w parafii św. Barbary. Ks. Ludwik wolał jednak wrócić do Łucka, z którym przez wiele lat był związany. Nie cieszył się nim jednak zbyt długo, gdyż - jak mówimy - za
szybko zmarł. Mówiłem mu: ty umrzesz na chodząco, bo widzę, że wcale nie dbasz o swoje zdrowie. A on często mi na to odpowiadał: „a widzi”. Tak stało się po jego myśli, gdyż pracował dla spraw niebieskich, a nie ziemskich.
Przez wiele lat cierpiał, tak jak biskup Rafał, na otwarte rany na nogach. Nigdy nie miał czasu na leczenie. Wiele razy mówiłem, aby się trochę podleczył. Miał też zaawansowaną cukrzycę, co widoczne było, gdy momentalnie zasypiał. Można powiedzieć, że przez 17 lat pracy we Lwowie z biskupem Rafałem zapatrzył się w jego oddanie ludowi i zapomnienie o sobie.
Warto wspominać dla historii Kościoła lwowskiego takich kapłanów, jak ks. prałat Ludwik Kamilewski. Obowiązkiem naszego pokolenia, które pamięta jeszcze ich działalność duszpasterską, jest pisać, nagrywać wspomnienia audio i wideo, bo pamięć ludzka jest zawodna. Duszpasterze heroiczni i bohaterscy pracowali na naszych terenach, zachowali wiarę, mimo prześladowań ateistów. Bóg zapłać za ich posługę, w tym ks. Ludwikowi.
Lwów, 11 czerwca 2019 r., we wspomnienie św. Barnaby Apostoła